"Piszę o kobietach, bo lubię przebywać z kobietami. To one fascynują mnie, inspirują i olśniewają. Dlatego piszę o nich książki. Ale moje powieści są adresowane również do mężczyzn, bo chcę, żeby mężczyźni wiedzieli, co tracą, kiedy nie potrafią rozmawiać z kobietami oraz wsłuchać się w to, co mówią."
Autor powieści „W kajdankach namiętności” odpowiedział na kilka pytań przygotowanych przez administratorkę strony www.kolodziejczak.info, czyli przeze mnie
„Wszystko zależy od czytelnika”. Rozmowa z pisarzem Piotrem Kołodziejczakiem, autorem opublikowanej niedawno powieści obyczajowej „W kajdankach namiętności”.
- Dziś w księgarniach mamy mnóstwo literatury ewidentnie kobiecej. To powieści przesycone erotyzmem, zmysłowością, chociażby książki E. L. James, m. in. „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Okładka Pana powieści sugeruje powieść erotyczną. A tu niespodzianka: erotyka jest obecna, ale mamy również seryjnego mordercę. Czy do Pana książki mogą sięgnąć czytelnicy i czytelniczki? Wielbiciele powieści obyczajowych i kryminałów?
- Jeśli chodzi o okładkę powieści, to widzę wyłącznie namiętne spojrzenie pięknej, tajemniczej dziewczyny. Kajdanki zaś sugerują kryminał i to też prawda. Czego w książce jest więcej, trudno powiedzieć. Wszystko zależy od czytelnika. Jeśli szuka namiętnych historii, będą dla niego dominujące, a jeśli nastawi się na wątek kryminalny, on stanie się dla niego podstawowy. Nie znajdzie na pewno erotyki w stylu „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Pomiędzy namiętnością a erotyką według mnie istnieje zasadnicza różnica. Pierwsza bardziej kojarzy mi się z odczuciami duchowymi. Zdecydowanie wolałbym, aby pisane przeze mnie powieści nie były kojarzone z erotyką.
- W powieści „W kajdankach namiętności” pojawiają się nawiązania do poprzednich Pana książek. Skąd pomysł na takie rozwiązanie fabularne? Według mnie przypomina ono tzw. powieść szkatułkową: autorzy piszą książkę, która składa się z odrębnych opowiadań, później tworzących zaskakującą całość. Czy o to chodziło? A może to kwestia błyskotliwego marketingu literackiego, trochę z przymrużeniem oka?
- Powieść szkatułkowa? To chyba za mocno powiedziane, ale rozumiem, do czego pani zmierza. Zapewne chodzi o niektóre komentarze zaraz po premierze powieści „W kajdankach namiętności”, w których zarzuca mi się, że umieściłem w niej urywki z poprzednich książek w celu autoreklamy?
- No właśnie.
- No cóż, niestety prawda jest dość prozaiczna, co obniża moją samoocenę jako potencjalnego znawcy technik PR-owych. Wprowadzając do ostatniej powieści krótkie fragmenty z moich poprzednich książek, zależało mi wyłącznie na wzbogaceniu jej dodatkową treścią. Oczywiście nie w takim zakresie jak to ma miejsce w „Baśniach z tysiąca i jednej nocy”, ale faktem jest, że podobne zabiegi literackie to nie pierwszyzna. Nawet niedawno czytałem „Tatianę i Aleksandra” Paulliny Simons, która dość często przytacza całe akapity z „Jeźdźca miedzianego”, można by rzec, że bez potrzeby. Nawiasem mówiąc, podobne techniki w swojej twórczości stosowałem już wcześniej, a w jednym przypadku nawet powołałem się na książkę, której nigdy nie napisałem, ha, ha. Zamieściłem z niej cytat i było bardzo fajnie. Tak więc w sumie rad jestem, że zostało to wreszcie zauważone, co odbieram jako dowód rosnącego zainteresowanie moją literaturą.
- Mnie pan całkiem przekonał, ale po pańskim ostatnim zdaniu znowu ktoś może powiedzieć, że autor powieści „W kajdankach namiętności” nie grzeszy skromnością.
- I tak pewnie będzie, co mnie wcale nie cieszy. Spójrzmy jednak na wszystko od innej strony. Przyjmijmy hipotetycznie, że przyczyna niektórych moich zabiegów literackich ma inne podłoże niż utrzymuję, czyli jest elementem autopromocji. Powiem szczerze, że tym bardziej tego nie rozumiem. Zawsze chcieliśmy żyć w nowoczesnym społeczeństwie, w którym nie ma tak zwanej urawniłowki i szarzyzny, gdzie ludzie mogą się realizować. Tak właśnie chcieliśmy, a dziś co? Nie daj Bóg, żeby jakaś mama pochwaliła się, że jej pracowite dziecko dostało stypendium, albo osiągnęło coś w sporcie, albo ona sama dostała awans w pracy. Przecież zaraz się dowie, że jej odbiło. W krajach prawdziwie nowoczesnych za coś takiego byłaby szanowana. A my po prostu sami nie wiemy, czego chcemy. W kontekście tego, o czym powiedziałem, nie uważam, żebym musiał się czegoś wstydzić. W ciągu dnia między innymi produkuję kosmetyki, których ludzie używają, wieczorami piszę powieści, które ludzie czytają i komponuję muzykę, której ludzie słuchają. Czy jeśli ktoś spyta, co u mnie słychać, to powinienem powiedzieć, że kiepsko, bo niskie ciśnienie, pogoda do bani, że nic mi się nie chce, łamie mnie w krzyżu i mam wszystko w d…? A może powinienem powiedzieć prawdę, że właśnie napisałem nową powieść, a moje piosenki wykorzystano w filmie fabularnym? Odpowiedź pozostawiam moim oponentom.
- Dziękuję za rozmowę.